Ceny polskich dzieł sztuki są okazyjne. Nie da się przepłacić

Polski rynek sztuki rozwija się tak bardzo dynamicznie, że nawet jeśli dziś zapłacimy za coś drogo, nawet jeśli wydawać się nam będzie, że przepłaciliśmy, to już jutro okaże się, że to po prostu była okazja – mówi Krzysztof Musiał, kolekcjoner sztuki.

Publikacja: 10.12.2020 16:16

Ceny polskich dzieł sztuki są okazyjne. Nie da się przepłacić

Foto: Wojciech Fangor, „Portret Krzysztofa Musiała II”, 2010, technika mieszana na desce, 92×66 cm, fot. dzięki uprzejmości Galerii aTAK”

Pana życiorys to gotowy scenariusz filmowy. Z perspektywy lat, który okres wspomina pan najlepiej?

Chyba rok spędzony w Wietnamie Południowym. Dla 24-letniego chłopaka wyjazd w tamtych czasach w tak odległe i egzotyczne miejsce był przeżyciem naprawdę wyjątkowym. A do tego paszport dyplomatyczny, wysokie zarobki, no i możliwość zwiedzenia nie tylko Wietnamu, ale po drodze także Taszkientu, Karaczi, Kalkuty czy Vientiane.

polska sztuka jest bardzo mało znana na świecie

Przez wiele lat jako jedyny Polak należał pan do bractwa „Złotej Podkowy”, skupiającej najważniejszych sponsorów nowojorskiej Metropolitan Opera. Żeby zostać jego członkiem, w ciągu trzech lat należy przekazać co najmniej 200 tys. dolarów…

Operą interesowałem się już w okresie studiów i często bywałem wtedy w naszym Teatrze Wielkim. Potem przyszedł czas na Paryż, Wiedeń, Zurych, Londyn i oczywiście na Metropolitan Opera w Nowym Jorku, która reprezentuje najwyższy poziom na świecie. I dlatego właśnie dołączyłem do grona jej sponsorów. Widziałem tam wiele wspaniałych spektakli, słyszałem najlepszych śpiewaków, a będąc członkiem bractwa „Złotej Podkowy”, poznałem takie osobowości jak: Placido Domingo, James Levine, Thomas Hampson, Cecilia Bartoli czy Mariusz Kwiecień, którego widziałem w „Juliuszu Cezarze” Händla, jego pierwszej nowojorskiej roli.

Warto sprawdzić: Kompas Młodej Sztuki 2020. Najbardziej obiecujący artyści

Zamiłowanie do muzyki wyniósł pan z rodzinnego domu. Ojciec grał na skrzypcach. Pan natomiast uczył się gry na puzonie, gitarze, saksofonie.

Tak, ale nie miałem ani talentu, ani cierpliwości, aby kontynuować naukę, więc poszedłem na skróty i zostałem melomanem.

Uczestniczy pan w międzynarodowym świecie sztuk, jak polska sztuka jest postrzegana na Zachodzie? Którzy rodzimi artyści są najbardziej cenieni, oczywiście oprócz Magdaleny Abakanowicz i Romana Opałki?

No cóż, nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że polska sztuka jest bardzo mało znana na świecie. Poza tym mamy pecha, że jeśli już polscy twórcy osiągnęli sukces, to miało to miejsce poza granicami kraju i dlatego nie są uważani za Polaków. Jak na przykład: Conrad, Malewicz, Kisling, Marcoussis, Apollinaire, Nadelman, Łempicka czy Szukalski.

Czy zdarzają się jeszcze takie fuksy jak przed laty, kiedy znalazł pan w internecie informację o okazyjnej sprzedaży obrazów Meli Muter. Oferowała je francuska rodzina, u której malarka w czasie wojny wynajmowała pokój w Avignon, a ta w podziękowaniu zostawiła im swoje prace. Ceny nie były wysokie, rodzimi artyści przede wszystkim doceniani są w Polsce. Wsiadł pan do samolotu i wrócił z obrazami. Ceny jej płócien bardzo od tamtego czasu wzrosły.

Tak, to była wyjątkowa sytuacja. Teraz oczywiście żałuję, że wtedy kupiłem tylko trzy płótna, choć mogłem ich nabyć niemal dziesięć. Teoretycznie takie sytuacje mogą się jeszcze zdarzyć, choć prawdopodobieństwo jest niewielkie. 20–30 lat temu okazji było zresztą dużo, choćby w paryskim Drouot, jedynym znanym mi miejscu na świecie, gdzie codziennie, przez cały dzień, w wielu salach na kilku piętrach, trwają aukcje kilkunastu najróżniejszych domów aukcyjnych.

nie mam w swojej kolekcji dzieł, co do których plułbym sobie w brodę, że za dużo za nie zapłaciłem

Czy to może były właśnie te obrazy, które pojawiły się w tym roku na wystawie „Kolory przemian. Malarstwo polskie z kolekcji Krzysztofa Musiała” w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie?

Na tej wystawie są dwa z tych obrazów Meli Muter, plus kilka zakupionych w innych miejscach.

W PGS aż do stycznia 2021 można podziwiać 170 prac z ostatnich 170 lat takich artystów jak: Boznańska, Czapski, Nacht-Samborski, Zak, a ze współczesnych: Gierowski, Pągowska, Fangor, Wróblewski. Nie jest łatwo dokonać wyboru spośród około 1000 obiektów. Czy udostępnił pan swoje najcenniejsze czy najbardziej ulubione dzieła?

Przede wszystkim starałem się wybrać te obrazy, które jeszcze nie były wystawiane czy publikowane. Dlatego na przykład w przypadku Leona Tarasewicza zobaczyć można tylko dwie wczesne, nieznane prace. Podobnie jest, jeśli chodzi o Tadeusza Dominika, Miłosza Benedyktowicza, Aleksandra Kobzdeja czy Marcina Stosika.

Warto sprawdzić: Inwestowanie na rynku najmłodszego malarstwa to ruletka

Nie mogę nie zadać tego pytania, gdzie taka ilość dzieł jest przechowywana na co dzień?

Duża ich część znajduje się w długoterminowych depozytach w kilku muzeach na terenie kraju. Pozostałe zdobią mieszkania czy też domy, tak moje, jak i mojej rodziny i przyjaciół. A jeszcze inne znajdują się w magazynach. Nie są to jednak lokalizacje trwałe, gdyż wiele dzieł jest wciąż wypożyczanych na najróżniejsze wystawy w muzeach polskich i zagranicznych.

Kupuje pan obrazy, które przede wszystkim muszą się panu podobać, ale wątek inwestycyjny chyba też jest istotny? Kilka lat temu powiedział pan, że na obrazie nie stracimy, jeśli nie przepłacimy. Czyli patrzy pan na cenę?

Oczywiście, patrzę na cenę, ale bardziej pod kątem tego, czy mogę sobie akurat na nią pozwolić niż czy ona obiektywnie nie jest za wysoka. Chodzi mi o to, że w obecnej sytuacji na polskim rynku sztuki można zaryzykować stwierdzenie, że nie ma cen za wysokich. Rynek ten bowiem rozwija się tak bardzo dynamicznie, że nawet jeśli dziś zapłacimy za coś drogo, nawet jeśli wydawać się nam będzie, że przepłaciliśmy, to już jutro okaże się, że to po prostu była okazja! Takie jest moje doświadczenie. Więc nad ekonomicznym aspektem nie ma się co za bardzo zastanawiać. Ważne, aby mieć wystarczającą ilość wolnej gotówki.

Ale wielu w ferworze walki podczas licytacji przekracza granicę, którą wcześniej sobie wytyczyli. Pan umie zapanować nad emocjami? Pojawia się obraz, o którym pan marzy od dłuższego czasu, ale rozsądek nie pozwala zaszaleć? Już tak było?

Tak, bywało, że nie udało mi się kupić jakiegoś wspaniałego obrazu, ale głównie dlatego, że nie dysponowałem akurat niezbędnymi środkami. Z drugiej strony, wiele razy byłem autorem aukcyjnych rekordów, gdyż byłem przekonany o wartości czy wyjątkowości tej lub innej pracy. Ale na pewno nie mam w swojej kolekcji dzieł, co do których plułbym sobie w brodę, że za dużo za nie zapłaciłem.

Czy śledzi pan rekordy aukcyjne, żeby uaktualnić wycenę swoich niezwykłych zbiorów?

Nie, nie robię tego na bieżąco, choć gdzieś tam, w głębi głowy, mam świadomość przybliżonej wartości prac.

Warto sprawdzić: Polscy artyści, którzy zarobili najwięcej na aukcjach sztuki

""

Wojciech Fangor, „Portret Krzysztofa Musiała II”, 2010, technika mieszana na desce, 92×66 cm, fot. dzięki uprzejmości Galerii aTAK”

pieniadze.rp.pl

Czy warto kupować bezpośrednio od artystów? Można negocjować cenę? Czy nawet takiemu kolekcjonerowi jak pan zdarzyło się, że artyści panu odmówili?

Kupowanie od artystów to bardzo specyficzna sytuacja. Kiedyś, w początkach mego kolekcjonowania, ciągnęło mnie do artystów, bo myślałem, że tam ceny będą niższe. Szybko się jednak przekonałem, że tak nie jest. Ale tak samo szybko odkryłem inną zaletę wizyt w pracowniach: jest to możliwość poznania samego artysty, poznania człowieka, rozmowy z nim, dyskutowania o sztuce, ale także o życiu. Z czasem wiele z tych kontaktów przerodziło się w przyjaźnie. I to jest to, co najbardziej cenię. A wracając do pani pytania, to faktycznie kilka razy nie udało mi się kupić od artystów konkretnych, wypatrzonych przeze mnie obrazów: tak było na przykład z Teresą Pągowską czy Janem Tarasinem. Obraz Pągowskiej nabyłem w końcu od syna, już po śmierci artystki, natomiast na pracę Tarasina dalej czekam…

…a inne udręki kolekcjonera ?

Są to przede wszystkim kwestie konserwatorskie. W przypadku mojej kolekcji, w której znajduje się tak wiele dzieł stworzonych przez tak wielu artystów (kilkuset!) i to w najróżniejszych technikach, stan ich zachowania jest sprawą niezmiernie ważną. Dlatego stale muszę zwracać uwagę na warunki, w jakich dzieła są przechowywane, jak są pakowane, jak transportowane na wystawy. Ale i tak nie jestem w stanie zapobiec błędom technologicznym często popełnianym przez artystów! Oni potem umywają ręce i w końcu to ja oraz mój konserwator musimy radzić sobie z problemami, które powstały w ich pracowniach!

U każdego kolekcjonera to tylko kwestia czasu, kiedy nastąpi wymiana niektórych prac. Czy u pana ten ruch jest częsty?

U mnie takie wymiany nie są częste, ale czasami się zdarzają. Najczęściej wtedy, gdy mam okazję nabyć nowe dzieła po atrakcyjnych cenach.

Pana ostatnia zdobycz?

Moimi prawdziwymi ostatnimi zdobyczami są dzieła artystów młodszego pokolenia, których bardzo sobie cenię: Antoniego Starowieyskiego, Pawła Kałużyńskiego, Grzegorza Kozery czy Wiktora Dyndo. A mój najnowszy zakup to piękny obraz autorstwa Basi Bańdy znaleziony na aukcji w Niemczech.

Organizuje pan w Toskanii, Prowansji, Andaluzji plenery dla młodych artystów. Mistrzowie przyjeżdżają ze swoimi studentami. Jest to forma wsparcia, ale czy kupuje pan prace początkujących twórców, licząc, że może któryś z nich okaże się drugim Sasnalem? Niektórzy, wychodząc z takiego założenia, wydają na debiutantów majątek.

Takie plenery organizowałem przez dziesięć lat, ale zaprzestałem tej działalności, uważam, że ta formuła się nieco przeżyła. Przede wszystkim chciałem im umożliwić zwiedzanie ciekawych miejsc, zabytków oraz dotarcie do ważnych muzeów. Dwadzieścia lat temu podróże za granicę były jeszcze drogie i wśród młodych artystów należały do rzadkości. Z biegiem lat rozwój tanich linii lotniczych otworzył i przybliżył świat tak bardzo, że stał się on łatwo dostępny dla każdego. Moja rola pośrednika stała się zbyteczna. Natomiast zawsze kupowałem obrazy przyjeżdżających do mnie artystów, jak również organizowałem im wystawy, publikowałem katalogi, co w wielu przypadkach pomogło im zaistnieć na rynku sztuki.

Warto sprawdzić: Ich prace osiągają zawrotne sumy. Kompas Sztuki 2020

Często słyszę, jak marszandzi, kolekcjonerzy żalą się, że nową generację artystów w rozmowach przede wszystkim interesują sprawy finansowe. No może nie wszystkich, ale dużą część. Kiedyś w pracowniach głównie rozmawiano o sztuce…

No cóż, jest to trochę obraz czasów, w jakich żyjemy. Pieniądz ma dziś o wiele większe znaczenie niż na przykład gdy przedstawiciele Ecole de Paris sto lat temu przyjeżdżali do Francji i dosłownie nie mieli z czego żyć. Dzisiaj młodzi mają konkretne oczekiwania co do sfery materialnej i trudno ich za to winić. Jestem bardzo daleki od tego, przeciwnie, podziwiam młodych artystów, którzy utrzymują się z malarstwa! A znam wielu, którzy po prostu większość dnia spędzają w pracowni, są zapraszani na wystawy i bez żadnej pomocy rodziców czy organizacji państwowych nie tylko dają sobie radę, ale bardzo przyzwoicie żyją i podróżują.

Obok sztuki polskiej posiada pan też zbiory sztuki indonezyjskiej. Co takiego pana w tej sztuce zafascynowało?

Sztuka indonezyjska, a przede wszystkim przebogaty świat tamtejszych tkanin, to już zupełnie inny temat, na inną okazję. Małą cząstkę tego można było kilka lat temu podziwiać u nas na serii wystaw sztuki balijskiej, w różnych muzeach (Bydgoszcz, Łódź, Poznań, Warszawa, Kraków). Tkaniny z Indonezji to nie tylko inny świat. Mogę z całą świadomością i odpowiedzialnością stwierdzić, że to jest całkiem inny, nieznany i bardzo tajemniczy wszechświat! W Polsce jako pierwsi zdali sobie z tego sprawę już ponad 100 lat temu słynni krakowianie: Feliks „Manggha” Jasieński oraz prof. Michał Siedlecki.

Mieszka pan w Hiszpanii, we Włoszech, w Polsce, na Bali. Ale gdzie jest ten dom, do którego pan wraca?

Ten dom jest w Andaluzji, tam też z moją rodziną, z moimi psami spędzam najwięcej czasu. Ale ponieważ dużo podróżuję, więc często bywam tak w Polsce, jak i na Bali. A przez całe lato wszyscy razem przebywamy w Toskanii.

Krzysztof Musiał – absolwent Politechniki Warszawskiej oraz prestiżowej podyplomowej szkoły biznesu INSEAD w Fontainebleau pod Paryżem (dyplom MBA, 1979). Pracował w międzynarodowych firmach w Anglii, USA, Niemczech i Japonii. Przez kilka lat posiadał winnicę na południu Francji. Założyciel firmy ABC Data, lidera na polskim rynku komputerowym. Jeden z największych kolekcjonerów sztuki polskiej przede wszystkim XX-wiecznej. Laureat konkursu „Mecenas Kultury 2001″ (2002). Od 2007 roku właściciel Galerii aTAK w Warszawie, w której zorganizował ponad 50 wystaw. Sponsor: koncertów, spektakli teatralnych i operowych, kursów mistrzowskich dla młodych śpiewaków. Wspiera również państwowe zbiory muzealne w Polsce.

Pana życiorys to gotowy scenariusz filmowy. Z perspektywy lat, który okres wspomina pan najlepiej?

Chyba rok spędzony w Wietnamie Południowym. Dla 24-letniego chłopaka wyjazd w tamtych czasach w tak odległe i egzotyczne miejsce był przeżyciem naprawdę wyjątkowym. A do tego paszport dyplomatyczny, wysokie zarobki, no i możliwość zwiedzenia nie tylko Wietnamu, ale po drodze także Taszkientu, Karaczi, Kalkuty czy Vientiane.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Portfel inwestycyjny
Centra usług: szlifujący się diament
Portfel inwestycyjny
Inwestorzy w oczekiwaniu na obniżki stóp procentowych
Portfel inwestycyjny
Przy wysokim wzroście płac w 2024 r. oszczędności Polaków mogą dalej rosnąć
Portfel inwestycyjny
UBS odradza kryptowaluty, radzi stawiać na technologie
Portfel inwestycyjny
Rok 2024 będzie wśród kryptowalut rokiem halvingu bitcoina