Jaki limit pan ostatnio przekroczył?
Na przykład ten obraz Alicji Halickiej kupiłem za dwa razy więcej, niż planowałem wydać…
Co okazało się najlepszą inwestycją w ciągu 10 lat istnienia muzeum?
Gigantycznie wzrosły ceny obrazów np. Meli Muter. Rekordowe ceny osiągają obrazy Kislinga. Znacząco wzrosły ceny obrazów Eugeniusza Zaka. Ci artyści to przysłowiowe lokomotywy krajowego rynku.
Gdyby miał pan zabrać na bezludną wyspę jeden obraz…
Nie! To nie byłby jeden obraz… Na pewno byłyby to obrazy Łempickiej, „Marsylianka” Kislinga, zabrałbym „Kobietę z kotem” Meli Muter i kubistyczne dzieło Haydena. Wziąłbym obraz Soutine’a…
W ubiegłym roku zorganizował pan wystawę Josepha Pressmane’a urodzonego w Beresteczku na Kresach. Prawie wszystkie obrazy na wystawie pochodzą z pana zbioru. Warto było kupować dzieła kompletnie nieznanego artysty? Liczy pan na to, że one podrożeją?
Nie kupuję z myślą o zarobku, o odsprzedaży. W przypadku Pressmane’a zysk jest realny. To artysta niesłusznie zapomniany i zdecydowanie niedoszacowany przez rynek. Udało mi się na świecie kupić zespoły dzieł malarza. Średnie ceny wynosiły 2–3 tys. euro.
Faktem jest, że odkrywa pan artystów, którzy dzięki wystawom w Villa la Fleur pierwszy raz wchodzą na krajowy rynek. Po wystawach w pana muzeum ich dzieła drożeją. Przykładem tego choćby dzieła Jeana Lamberta Rudzkiego.
Mam nadzieję, że wystawa, katalog Pressmane’a przyczynią się do promocji artysty. Z czasem pozbędę się jakiegoś obrazu Pressmane’a. Gdybym wszystkie obrazy artysty schował na zawsze do magazynu, to Pressmane przestałby funkcjonować w świadomości społecznej. Artysta żyje, kiedy jego dzieła krążą na aukcjach. Wtedy wszyscy o nim mówią.
Wystawa artysty potrwa w Villa la Fleur do połowy listopada. Mam nadzieję, że wypromuję Pressmane’a i dzieła artysty zainteresują również kolekcjonerów na świecie.