Negatywne zmiany szczególnie mocno dotykają stolicy, gdzie w kilka tygodni kupujący mogli „wchłonąć” aż 25 proc. ofert – sugerują dane Unirepo. Stopniała też oferta w Białymstoku, Bydgoszczy, Krakowie, Łodzi, Toruniu, Gdańsku, Gorzowie Wielkopolskim i Zielonej Górze. Nie powinniśmy przy tym obawiać się, że mieszkań zabraknie, ale przy dużym popycie i ograniczonej ofercie ceny mają prawo iść w górę.
Jak wskazują analitycy HRE Investment Trust Bartosz Turek i Oskar Sękowski popyt na mieszkania wyraźnie wzrósł ze względu na spadające oprocentowanie kredytów, rosnące pensje i ułatwienia przy badaniu zdolności kredytowej, zaordynowane przez Komisję Nadzoru Finansowego. Swoje dołożył też „Bezpieczny Kredyt 2%”, którego popularność przekroczyła rządowe plany. Już bowiem 24 lipca Ministerstwo Rozwoju i Technologii poinformowało, że złożonych zostało aż 11,5 tys. wniosków o preferencyjny kredyt. Warto więc przypomnieć, że pierwotnie spodziewano się udzielić do końca roku 10 tysięcy kredytów z dopłatą.
Czytaj więcej
Szczególnie w dużych miastach ofert sprzedaży szybko ubywa. Zarówno tych od deweloperów jak i z rynku wtórnego.
Mieszkania szybko znikają z rynku
Na efekty wyższego popytu na mieszkania nie trzeba było długo czekać. Biorąc pod uwagę dane Otodom Analytics można postawić tezę, że już wiosną 2023 roku oferta mieszkań na sprzedaż na 7 największych rynkach zaczęła być niewystarczająca wobec potrzeb popytu. Tak było i wciąż jest w wielu miastach. Sytuację pogorszył start programu „Bezpieczny Kredyt 2%”, który przyniósł gwałtowny wzrost sprzedaży, a nowych inwestycji wciąż jeszcze nie przybywa w wystarczającym tempie.
Nie jest to jednak fenomen jedynie rynku pierwotnego. Trzeba bowiem wiedzieć, że rynek wtórny i pierwotny, to system naczyń połączonych. W przypadku mieszkań z „drugiej ręki” też widzimy już niepokojące sygnały sugerujące, że impet kupujących zaburzył homeostazę również na rynku wtórnym.