Jaka jest opłacalność instalacji fotowoltaicznych? To zależy

Polacy przekonują się do wytwarzania energii na własne potrzeby. Łączna liczba mikroelektrowni sięgnęła 28,7 tys. pod koniec 2017 r. Wśród nich najwięcej było paneli słonecznych. Sprawdziliśmy jaka jest opłacalność instalacji fotowoltaicznych.

Publikacja: 25.06.2018 14:54

Jaka jest opłacalność instalacji fotowoltaicznych? To zależy

Foto: Adobe Stock

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o okres zwrotu z takiej inwestycji. Bo każda instalacja powinna być szyta na miarę, czyli uwzględniać m.in. wielkość zużycia i jego profil, a także usytuowanie modułów względem słońca. To podstawowe, choć nie jedyne uwarunkowania, o które powinniśmy zostać zapytani jako potencjalni klienci firmy oferującej systemy fotowoltaiczne.

Wydaje się, że rynek instalatorski pod tym względem się profesjonalizuje. Stąd taka ankieta powinna być dziś standardem. Firmy, zachęcając do inwestycji, podają jednak różny okres zwrotu. Dlatego warto dopytać szczegółowe założenia dla tych kalkulacji.

Warto sprawdzić: Oświetlenie ledowe – sposób na niższe rachunki za prąd

Ważny profil zużycia i ekspozycja

W pierwszej kolejności powinniśmy dopasować wielkość instalacji do rocznego poziomu zużycia energii. Jak wynika z przeprowadzonej przez nas ankiety rynkowej typowy dom jednorodzinny nie potrzebuje instalacji większej niż 4-5 kW. W naszej szerokości geograficznej powinna ona wyprodukować rocznie ok. 4-5 tys. kWh prądu. Przy czym uzysk z czasem spada wskutek naświetlania ogniw (w tempie 0,5-1 proc. na rok). Za taką instalację zapłacimy dziś przeciętnie 20-25 tys. zł brutto. Michał Ćwil, ekspert rynku odnawialnych źródeł energii zakładając nieco wyższą cenę (ok. 5,6 tys. zł brutto za kWp, czyli kilowat mocy uzyskiwanej w szczycie produkcji,) szacuje, że zainstalowane na dachu 5 kW może zwrócić się nam w okresie od ok. 12 do 22 lat, na co wpływ ma wiele czynników, głównie zdolność produkcyjna zależna od położenia modułu dachu względem słońca i udział energii zużytej na własne potrzeby względem tej wytworzonej.

Wariant pesymistyczny zakłada własne zużycie na poziomie ok. 10 proc. z jednoczesną możliwością odbioru części energii z sieci w rozliczeniu rocznym ze sprzedawcą energii, a także montaż systemu na północnej połaci dachu (najmniej efektywnej z punktu widzenia produkcji ze słońca).

– Spadek produkcji wywołany niedostatecznym nasłonecznieniem dachu może wpłynąć na zmniejszenie produktywności nawet o 30 proc. w stosunku do najbardziej optymalnych i wydłużyć okres zwrotu inwestycji nawet o kilka lat – zauważa Ćwil. Z kolei najbardziej optymistyczny scenariusz zakłada maksymalizację produkcji dzięki umieszczeniu modułów na południowej połaci, niezacienionego dachu i zużycie całej wytworzonej energii na potrzeby własne. O ile jednak pierwsze założenie – w optymistycznym scenariuszu – jest realne, to już drugie – praktycznie niemożliwe. – Zazwyczaj nie ma nas w domu w okresie, kiedy panele produkują z maksymalną mocą, czyli w środku dnia – tłumaczy Ćwil.

– Około miliona z ponad 6 mln wszystkich domów w Polsce posiada dach skierowany na południe i z odpowiednim kątem nachylenia (25-45 stopni). Tam fotowoltaika spłaci się najszybciej – twierdzi Mirosław Bieliński, prezes Stilo Energy zakładającej instalacje w całej Polsce i obiecującej 6-9-letni okres zwrotu dla takiej konfiguracji. Przekonuje, że inne ekspozycje też są dobre, bo np. panele położone płasko dają 90 proc. maksymalnej produktywności, na wschodnio-zachodnich połaciach dachów – 85 proc. – Nieopłacalne wydaje się wieszanie paneli na ścianach, gdyż taki ułożenie wiąże się z utratą nawet do 30 proc. ich efektywności – zauważa Bieliński.

Kompromisem wydaje się obustronna instalacja na dachu spadzistym skierowanym na wschód i zachód. Według Mariusza Klimczaka, członka zarządu Geo-Solar sprzedającej fotowoltaikę przez sieć Ikea, taki wariant daje niewiele niższą produkcję wobec najkorzystniejszej. Ma jednak tę zaletę, że nie występują tam – jak przy dachu południowym – duże odchylenia w produkcji spowodowane różnym nasłonecznieniem w ciągu dnia co daje możliwość zastosowania mniejszego, a co za tym idzie tańszego inwertera bez wpływu na efektywność instalacji.

Tempo wzrostu cen języczkiem u wagi

Prosument oszczędza na kosztach uniknionych wynikających z niepobrania energii z sieci. – Jeśli wcześniej płacił rachunki w kosztach zmiennych rzędu 2,5 tys. zł rocznie (przyjmując założenie rocznego zużycia na poziomie 5 tys. kWh z kosztem zmiennym brutto 50 groszy/kWh), a po instalacji wykorzystuje ok. 50 proc. na własne potrzeby, to unika w kosztach energii ok. 2250 zł – oblicza Ćwil. W rachunkach za energię prosumenci nie zdejmą opłat stałych związanych z przyłączeniem do sieci, na którą składają się m.in. opłata za moc zamówioną i opłata abonamentowa. Koszt opłat stałych może wynosić do ok. 50 zł miesięcznie. Sieć jest dla prosumenta swojego rodzaju magazynem, z którego może on bez opłat odebrać pewną porcję energii od ilości wprowadzonej do sieci (rocznie 0,8 energii wprowadzonej dla instalacji o mocy do 10 kW i 0,7 tego wolumenu – dla większych, ale nieprzekraczających 40 kW).

To dlatego eksperci wskazują na konieczność dobrania mocy instalacji tak, by roczna produkcja była maksymalnie zbliżona do prognozowanego zużycia. Jeśli mamy zaprojektować ją z zapasem, to najwyżej 10-20 proc. – W dobrze dobranej i położonej instalacji, prosty okres zwrotu (nie licząc kosztów finansowych i potencjalnie wyższych kosztów znikniętych z tytułu cen energii) może wynosić 10-12 lat – ocenia Ćwil. Skróci się wraz ze wzrostem cen energii kupowanej od sprzedawcy , co nie jest wykluczone zważywszy na prognozowany szybki wzrost kosztów produkcji z paliw kopalnych m.in. pod wpływem drożejących uprawnień do emisji CO2.

– Jeśli nie zmieni się system model taryfowania nie pójdzie w kierunku abonamentowym, to montaż instalacji fotowoltaicznej w Polsce zacznie się opłacać około 2022-23 roku, kiedy – według naszych prognoz – składnik zmienny w cenie energii dla gospodarstw domowych zwiększy się z obecnych 53 groszy do ok. 65-70 groszy za kWh – szacuje Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Jego zdaniem, takie instalacje najszybciej staną się standardem w małych i średnich przedsiębiorstwach kupujących dziś energię w tzw. taryfie C. Według obliczeń IEO, firmom już dziś własne 40 kW już obecnie zwraca się po 10 latach. Bo kupują panele taniej (bez VAT), unikają kosztów związanych z ewentualną przerwą zasilania z sieci i zużywają niemal całą energię (średnio 80 proc.) w czasie jej produkcji Większe firmy dzięki poprawie efektywności mogą ewentualnie uzyskać tzw. białe certyfikaty, by sprzedać je potem na giełdzie. Ale także w pierwszej kolejności odczuwają podwyżki cen prądu, które już dziś w wielu branżach stanowią poważne obciążenie w całości kosztów.

– W przypadku gospodarstw domowych mała instalacja wysokiej jakości o mocy do 3 kW nie zwróci się w całym okresie jej użytkowania– twierdzi Wiśniewski, zakładając kupno instalacji w cenie 7 tys. zł brutto za kW, 30 proc. własne zużycie i umiarkowane tempo wzrostu cen energii (w tempie 0,5-1,5 proc. rocznie dla składnika zmiennego dla gospodarstw domowych, korzystających z taryfy G). Uważa, że przy obecnych przepisach w ustawie o OZE bez dotacji nie ma dziś mowy o opłacalności instalacji fotowoltaicznej.

– Jeśli ktoś dla typowego gospodarstwa domowego zakłada kilkuletni okres zwrotu, to zawyża poziom własnego zużycia lub tempo wzrostu cen energii, albo obniża cenę instalacji kosztem jej wydajności, trwałości, niezawodności lub bezpieczeństwa. – wylicza Wiśniewski. Jego zdaniem do 2025 roku dla gospodarstw domowych powinny obowiązywać taryfy gwarantowane na sprzedaż całości nadwyżek energii. Rząd nie zaakceptował jednak takiego podejścia choć fotowoltaika – zgodnie z rekomendacjami PSE – przydałaby się w systemie do uzupełnienia niedoborów podczas letnich szczytów zapotrzebowania na moc.

""

pieniadze.rp.pl

Nie wszystko złoto… co najdroższe

Polowanie na dotacje nie jest łatwe, bo nabory wniosków w poszczególnych województwach nie mają charakteru systemowego. Ekspert IEO spodziewa się uruchomienia takich programów przed wyborami samorządowymi w tych regionach, które dotąd w najmniejszym stopniu wykorzystano środki unijne na odnawialne źródła tj. na Podlasiu, Warmii i Mazurach, a także w łódzkim, mazowieckim i świętokrzyskim.

Spotkać można zarówno zwolenników dotacji (w niektórych województwach można było dostać nawet 85 proc. kosztów inwestycji, co w znaczący sposób skracało okres zwrotu) jak i ich przeciwników. Instalatorzy subwencji nie lubią. Beneficjenci też narzekają, bo czas rozpatrywania wniosków jest długi, a proces jest obwarowany szeregiem biurokratycznych procedur. Subwencje podnoszą też cenę sprzętu, bo firma dolicza sobie marże za czas oczekiwania na płatność.

W efekcie instalacja jest droższa niż w przypadku kupienia jej za gotówkę – podkreśla Dawid Zieliński, prezes Columbus Energy. Sam przekonuje klientów do kupna instalacji na raty w ramach abonamentu. Obiecuje, że klient przy standardowej instalacji 4,5 kW kosztującej 25 tys. zł brutto, wyjdzie na zero po 7-9 latach, przy założeniu 50-proc. zużycia na własne potrzeby i kupnie instalacji za własne pieniądze (wtedy może liczyć na rabat). – Jeśli dochodzą koszty finansowe, które obecnie spadły nawet do 4-5 proc. w zależności od banku, to spłata instalacji wydłuża się o dwa lata – dodaje Zieliński.

Inwestycja własnych pieniędzy ma też tę zaletę, że daje nam dowolność przy doborze wielkości instalacji, rodzaju sprzętu i rezygnacji z opcji nieefektywnych ekonomicznie, które często narzucają samorządy w warunkach zamówienia.

Bieliński wśród takich gadżetów wymienia wyświetlacz pokazujący produkcję energii, bo najszybciej się psuje z powodu wzrostu temperatury urządzenia, a wyniki i tak widzimy w aplikacji na urządzeniu mobilnym.

– Takim niepotrzebnym wymogiem często są mierniki monitorujące pracę każdego modułu z osobna jak i zużycie energii w całym budynku. Takie rozwiązanie może zwiększyć produkcję o 5 proc., a jest o 30 proc. droższe niż standard – tłumaczy Klimczak. – Nie warto też przepłacać za najnowocześniejsze panele – za te polikrystaliczne płaci się ok. 10 proc. mniej niż za nowszej generacji moduły monokrystaliczne. Z kolei te z czarnymi ramkami czy całe czarne podnoszą koszt inwestycji o 10-15 proc. – dodaje Klimczak.

Rozstrzał cenowy jest rzeczywiście ogromny. Z udostępnionego nam przez jedną z firm działających w branży OZE cennika wynika, że za panele polikrystaliczne kosztują dziś ok. 0,35-0,37 euro za Wp netto (w zależności od producenta i wielkości mocy pojedynczego modułu), a za monokrystaliczne – 0,43-0,47 euro/Wp. Te najnowocześniejsze osiągały cenę nawet 0,73-0,79/Wp). – Z instalacją fotowoltaiczną jest jak z garniturem szytym na miarę. Może kosztować 2700 zł i 7 tys. zł, przy czym cały czas mówimy o podobnie skrojonym kawałku materiału z guzikami – porównuje Marcin Mizgalski, prosument i praktyk OZE (prowadzi profil Moja elektrownia PV i Mój samochód EV).

Sugeruje wybór najtańszych modułów, co nie będzie miało większego wpływu na efektywność wytwarzania z całej instalacji. Jednak już w przypadku inwerterów (przetwarzających prąd stały na zmienny) radzi patrzenie na średnią półkę, gdzie urządzenia za 5 tys. zł nie odstają od tych najdroższych za 8 tys. zł.

Klimczak obala też mit związany z koniecznością montowania inwertera o mocy porównywalnej do instalacji. Radzi dobrać taki o mocy 15-30 proc. mniejszej zakładając naturalny spadek wydajności paneli i spadek sprawności w upalne dni (zmniejsza się o 0,4 proc. wraz ze wzrostem temperatury o jeden stopień. Dlatego latem, mimo dużego nasłonecznienia, należy założyć mniejszą wydajność nawet o kilkanaście procent.

Bieliński twierdzi z kolei, że przy małych instalacjach (do 4 kW) można zaoszczędzić kupując inwerter jednofazowy, który kosztuje połowę mniej niż urządzenie trójfazowe (3 tys. zł wobec nawet 6 tys. zł). Warto jednak zwrócić uwagę na to, przy jakim napięciu zaczyna on pracę. W Polsce im jest ono niższe (np. 50 V), tym lepiej. Wtedy instalacja zaczyna pobór niemal o świcie i dłużej pracuje w ciągu dnia. – Taki inwerter jest też mniej wrażliwy na zachmurzenia. Dla inwertera startującego przy wyższym napięciu, np. 150 V każda chmurka zacieniająca panel może być sygnałem do przerwy – podkreśla Bieliński.

Gdzie można zaoszczędzić

Koszt całej instalacji zależy od tego, gdzie ją stawiamy. Najdrożej wychodzi postawienie paneli na gruncie, bo więcej zapłacimy nie tylko za samą konstrukcję, która musi być odporna na huragany, ale także do realizacji doliczyć trzeba będzie wyższy VAT (23 proc.). Dla systemów montowanych na dachach obowiązuje zaś ośmioprocentowa stawka. – Ze względu na te dwa elementy całość może nas kosztować nawet 20 proc. więcej – szacuje Bieliński.

Nakłady na konstrukcję dachową różnią się też w zależności od rodzaju pokrycia. Jednak im więcej blachy na dachu tym więcej trzeba włożyć w instalację odgromową i uziemienie. – Najtaniej wychodzi mocowanie do blachy trapezowej, blacho- dachówki i gontu bitumicznego (ok. 50 zł za moduł). Najdroższe są zaś montaże do dachu z dachówki ceramicznej czy karpiówki (ok.70-80 zł za moduł). Dla dachu płaskiego koszty wahają się między 130-180 zł – stwierdza Klimczak.

Warto dodać, że dla dachu skośnego ułożenie modułów w poziomie może być o blisko 50 proc. droższe niż w pionie. Dla blachy trapezowej cena jest niezależna od sposobu ułożenia modułów. Wszyscy zgodnie twierdzą, że nie opłaca się oszczędzać próbując kupić oddzielnie poszczególne elementy instalacji samodzielnie (bo dostawca dostaje rabaty za hurtowe ilości) czy wykonując coś na własną rękę (bo do kupna sprzętu wraz z usługą montażu dolicza się 8-proc. VAT podczas gdy same urządzenia opodatkowane są stawką 23 proc.). Nie każdy też weźmie odpowiedzialność za konstrukcję, której nie realizował kompleksowo.

Podzielone opinie panują za to w kwestii serwisowania paneli. Zwolennicy jednej szkoły uważają, że ich coroczny przegląd, mycie i odśnieżanie są koniecznością. Inni radzą, by nie dotykać sprzętu. – Co prawda nie ma prawnego wymogu serwisowania takiej instalacji u klientów indywidualnych, ale zdarza się, że nie zauważą oni np. przegryzionego przez kunę kabla na strychu. Bez takiego monitoringu i serwisu zobaczą, że instalacja nie pracuje dopiero przy rachunku za prąd – tłumaczy szef Columbus Energy.

Właściciele instalacji PV przechodzą ewolucję: od spoglądania co kwadrans na aplikację pokazującą wielkość produkcji, do sprawdzania raz w roku czy moduł nadal jest na dachu. Posiadacze domów lub działek bez dostępu do sieci gazowej mogą rozważyć jako źródło pompę ciepła, zwłaszcza w gminach zakazujących palenia paliwem stałym przez okrągły rok (a takich jest coraz więcej nie tylko w Małopolsce i na Śląsku, ale też wokół Warszawy). Jeśli pompa ciepła jest w domu wykorzystywana jako źródło ogrzewania, to z dostarczonych 3,5 kWh energii elektrycznej potrafi oddać nawet 13,5 kWh energii cieplnej. Zdaniem Klimczaka, by ładować e-samochód za darmo z domowego gniazdka, z dachu potrzebujemy ok. 5 tys. kWh na rok. Jeśli planujemy zakup auta na prąd w niedługim czasie, warto od razu postawić większą instalację fotowoltaiczna. Bo potem nie zawsze możemy mieć możliwość rozszerzenia tej pierwotnej (np. ze względu na zbyt małą moc inwertera).

Warto sprawdzić: Gdzie najtaniej płacić rachunki

Mizgalski pytany o zmniejszanie kosztów energii w domu, paradoksalnie nie mówi o cięciu wydatków, tylko o ich mądrym zwiększania na początku. – Warto kupować urządzenia mniej prądożerne m.in. oszczędną lodówkę czy telewizor o małym poborze. Należy też zmienić oświetlenie, a różnicę zobaczymy już na najbliższym rachunku za energię. To zwyczajnie się opłaca – twierdzi.

Jeśli ktoś nie ma środków na duży wydatek na pompę ciepłą, to eksperci radzą instalację pompy z zasobnikiem wody. – To wydatek rzędu 2,5-3 tys. zł dzięki któremu zapewniamy sobie ciepłą wodę użytkową przez cały rok – zachwala Klimczak. Przekonuje jednak, że fotowoltaika powoli zaczyna opłacać się komercyjnie, bo rata kredytu bardzo często może być niższa od oszczędności z tytułu mniejszego poboru energii z sieci.

Wartością dodaną jest niski koszt energii po okresie amortyzacji i zwrocie nakładów inwestycyjnych. Eksperci przestrzegają jednak, że źle dobrane instalacje fotowoltaiczne nie zwrócą się w okresie życia instalacji. Choć lata mamy coraz cieplejsze, to Ćwil zwraca uwagę, że przy szacowaniu przyszłej produkcji należy wziąć pod uwagę, że znakomite ostatnie 3 lata pod względem nasłonecznienia w Polsce i Europie nie powtórzą się. Ale na to akurat wpływ mamy najmniejszy.

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o okres zwrotu z takiej inwestycji. Bo każda instalacja powinna być szyta na miarę, czyli uwzględniać m.in. wielkość zużycia i jego profil, a także usytuowanie modułów względem słońca. To podstawowe, choć nie jedyne uwarunkowania, o które powinniśmy zostać zapytani jako potencjalni klienci firmy oferującej systemy fotowoltaiczne.

Wydaje się, że rynek instalatorski pod tym względem się profesjonalizuje. Stąd taka ankieta powinna być dziś standardem. Firmy, zachęcając do inwestycji, podają jednak różny okres zwrotu. Dlatego warto dopytać szczegółowe założenia dla tych kalkulacji.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inwestycje w Domu
Fotowoltaika: Net-billing coraz mniej opłacalny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Inwestycje w Domu
Pompy ciepła w czołówce wniosków Mój Prąd 5.0. Wystarczy pieniędzy w budżecie?
Inwestycje w Domu
Instalacja fotowoltaiki. Cena w Polsce na tle innych krajów Europy
Inwestycje w Domu
Rusza Mój Prąd 5.0. Dotacje pomp ciepła i fotowoltaiki. Zasady na 2023 rok
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Inwestycje w Domu
Ulga termomodernizacyjna. Jak rozliczyć pompę ciepła i fotowoltaikę w PIT