Odkrywcy mogą doskonale zarobić na rynku sztuki

Można zyskać na odkrywaniu zapomnianych artystów. A nawet na tym, że dokładnie obejrzymy zwykły banknot.

Publikacja: 09.02.2021 17:03

Odkrywcy mogą doskonale zarobić na rynku sztuki

Foto: Archiwum rodziny

Na krajowym rynku popyt zawsze przewyższa podaż. Towar na aukcje dostarczają kolekcjonerzy. Tropią na świecie polonika – najlepsze okazy zostawiają w swojej kolekcji, pozostałe obiekty sprzedają z zyskiem. Dzięki temu kolekcja zarabia sama na siebie i na kolekcjonera. W ostatnich dniach rynek ujawnił kolejne odkrycia. Każdy mógł ich dokonać i sporo zyskać, bo liczy się wiedza i detektywistyczna pasja.

Warto sprawdzić: Polska sztuka mocno drożeje. Rekordowe obroty na aukcjach

Dwie okazje

21 stycznia w paryskiej firmie Hotel Drouot wystawiono 20 prac Rolanda Topora (1938–1997). Wycena szacunkowa w katalogu była śmiesznie niska, wynosiła przeważnie 100–150 euro. Prace sensacyjnie sprzedano po kilka tysięcy euro. Ktoś te prace znalazł. Poniewierały się gdzieś niesłusznie zapomniane. Ktoś na tym doskonale zarobił. Roland Topor to markowe nazwisko. Był cenionym grafikiem, rysownikiem, pisarzem. Szokował, wywoływał skandale. Wydano o artyście głośne książki biograficzne, a jednak jego dzieła leżały gdzieś zapomniane. Topor miał polskie korzenie. Jego ojciec rzeźbiarz-emigrant był absolwentem warszawskiej ASP.

Wycena szacunkowa w katalogu była śmiesznie niska

Również w styczniu ujawnił swoje odkrycie Maurycy Mielniczuk, polski marszand z Paryża. Znalazł obrazy, których autorem jest André Favory (1889–1937). Polak we Francji odkrył francuskiego malarza! Świetnym kubistycznym dorobkiem artysty od razu zainteresowały się francuskie muzea. Obrazy mają ceny od 2 do 15 tys. euro. Powtórzę: każdy mógł odkryć te obrazy.

Działa tu bowiem prosty rynkowy mechanizm. Artyści za życia odnoszą sukcesy, ponieważ sami pilnują swoich interesów, ale po śmierci dość często popadają w zapomnienie. Kolekcjonerzy lub marszandzi mają bogate prywatne archiwa i księgozbiory. W starych gazetach czytają recenzje z wystaw, jakie kilkadziesiąt lat wcześniej odbywały się w prywatnych galeriach. Nawet po kilkudziesięciu latach na strychu zlikwidowanej galerii można znaleźć zapomniane, niesprzedane dzieła. Można podać dziesiątki przykładów takich odkryć. Zapomniany artysta nie jest atrakcją, więc jego obrazy kupuje się w niskich cenach.

""

André Favory został doceniony przez kolekcjonerów. Fot. Gallery Marek and Sons

pieniadze.rp.pl

Czekał i się doczekał

W 1985 roku w Paryżu odżyła pracownia nieznanego nad Wisłą polskiego artysty Stanisława Eleszkiewicza (1900–1963). Pracownią pełną obrazów nikt się nie interesował od chwili śmierci malarza. Obrazy odkrył, docenił i wprowadził na rynek Zbigniew Legutko, polski marszand z nowojorskiego Greenpointu.

Warto sprawdzić: Legalnie trudno wywieźć polskie dzieło sztuki. Rząd zabrania

Polowanie na monachijczyków

Kolekcjonerzy często są skuteczniejsi od marszandów.

W czasie poszukiwań łamią myślowe schematy. W latach 90. minionego stulecia polscy marszandzi szukali na świecie przede wszystkim dzieł polskich artystów związanych z akademią w Monachium. Polowano na obrazy np. Józefa Chełmońskiego i Alfreda Wierusza-Kowalskiego.

W tym samym czasie kolekcjoner Bogdan Jakubowski szukał dzieł polskich abstrakcjonistów, np. Henryka Stażewskiego, Władysława Strzemińskiego, Tadeusza Brzozowskiego. Jakubowski nie miał konkurentów. Handlarze na świecie byli zaszokowani, że Polak pyta o abstrakcyjne malarstwo. Jako pionier stworzył kolekcję klasyków powojennej polskiej sztuki. Od lat budzi ona zachwyt w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Jest tam wystawiana jako depozyt kolekcjonera.

Jakubowski odkrył ważną rynkową prawidłowość. Jeśli polski malarz miał w czasach PRL wystawę w świecie, to nierzadko obrazy po wystawie pozostawały za granicą, ponieważ ich transport do Polski był zbyt kosztowny. Wystarczyło je odnaleźć…

Kolekcjoner Marek Roefler od 10 lat prowadzi w Konstancinie prywatne muzeum polskich artystów emigrantów, którzy należeli do środowiska Ecole de Paris (www.villalafleur.pl). Roefler wyszukuje na światowych aukcjach dzieła zapomnianych malarzy. W swoim muzeum organizuje wystawy, wydaje dwujęzyczne katalogi-albumy. Praktyka pokazała, że po takiej wystawie dzieła danego artysty wchodzą na krajowy rynek i drożeją.

Teraz w Konstancinie trwa wystawa Nathana Grunsweigha (1880–1956). Dzieła malarza coraz częściej pojawiają na krajowych aukcjach.

Warto sprawdzić: Ceny polskich dzieł sztuki są okazyjne. Nie da się przepłacić

Co jeszcze jest do odkrycia

Jako przykład można podać dzieła Kazimierza Manna (1990–1975). Artysta pozostawił wybitny dorobek w duchu sztuki lat 60., ale mimo to na aukcjach po 2000 roku oferowano kilka zaledwie prac Manna. Dzieje się tak w sytuacji, kiedy rynek od zawsze skarży się na niską podaż dobrego towaru.

Nie wszystkie prace artysty znajdują się w zbiorach rodziny. Kazimierz Mann malował obrazy, projektował mozaiki, karty pocztowe, ulotki reklamowe dla polskich central handlu zagranicznego.

Czy to nie dziwne, że po 1989 roku na rynku oferowano bodaj tylko trzy obrazy Moniki Żeromskiej (1913–2001). Była malarką, uczennicą Tadeusza Pruszkowskiego. Zdobyła sławę, ale jako autorka wspomnień z domu rodzinnego – była córką Stefana Żeromskiego.

Paradoksalnie to zabrzmi, ale na odkrycie czekają obrazy Józefa Czapskiego (1896–1993). Doceniony w kraju, ale tylko jako pisarz i bohater wojenny, zaś jego dzieła malarskie rozproszone są po świecie. Będzie czym handlować, kiedy zostaną odkryte przez dociekliwego fachowca. Dorobek Czapskiego jest doskonałym przykładem sztuki o wielkim, niewykorzystanym potencjale handlowym.

Warto sprawdzić: Inwestor musi działać jak detektyw na rynku sztuki

Warto czytać dokładnie

Na rynku sztuki i antyków na odkryciach można zarobić we wszystkich branżach.

""

Obiegowy banknot o nominale 50 zł ma cenę wywoławczą 2,4 tys. zł. Fot. Gabinet Numizmatyczny Damian Marciniak

pieniadze.rp.pl

6–12 lutego na wielodniowej aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak licytowany będzie banknot z 1994 roku o nominale 50 zł (www.gndm.pl). Ktoś spostrzegawczy schował banknot o numerze 1. Dzięki temu jest jak nowy i ma cenę wywoławczą 2,4 tys. zł. W numizmatyce światowej panuje moda na zbieranie banknotów o numerze 1. Ktoś spostrzegawczy, kto swego czasu docenił ten banknot, może teraz sporo na nim zarobić. Obserwatorzy rynku szacują, że może on osiągnąć cenę 5–8 tys. zł.

Na krajowym rynku popyt zawsze przewyższa podaż. Towar na aukcje dostarczają kolekcjonerzy. Tropią na świecie polonika – najlepsze okazy zostawiają w swojej kolekcji, pozostałe obiekty sprzedają z zyskiem. Dzięki temu kolekcja zarabia sama na siebie i na kolekcjonera. W ostatnich dniach rynek ujawnił kolejne odkrycia. Każdy mógł ich dokonać i sporo zyskać, bo liczy się wiedza i detektywistyczna pasja.

Warto sprawdzić: Polska sztuka mocno drożeje. Rekordowe obroty na aukcjach

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Portfel inwestycyjny
Inflacja uderzyła w oprocentowanie obligacji skarbowych. Jak nie stracić?
Rynki finansowe
Jak Chiny zarzynają kurę znoszącą złote jaja
Portfel inwestycyjny
Centra usług: szlifujący się diament
Portfel inwestycyjny
Inwestorzy w oczekiwaniu na obniżki stóp procentowych
Portfel inwestycyjny
Przy wysokim wzroście płac w 2024 r. oszczędności Polaków mogą dalej rosnąć