Sztuka z dużym potencjałem wzrostu

To ostatni dzwonek na inwestowanie w uznane nazwiska z lat 80. – mówi Paweł Kowalewski, członek Gruppy.

Publikacja: 03.12.2017 17:20

Jedni wolą patrzeć w monitor komputera i śledzić kursy akcji, inni wolą patrzeć na coś ładnego, co w

Jedni wolą patrzeć w monitor komputera i śledzić kursy akcji, inni wolą patrzeć na coś ładnego, co wzbogaca wnętrze, a przy okazji najczęściej nabiera wartości – mówi Paweł Kowalewski.

Foto: Rzeczpospolita/Andrzej Świetlik

Sztuka lat 80. była mocnym, bezkompromisowym komentarzem do tamtych czasów. Dzisiaj wciąż budzi emocje i nie traci na aktualności.

– Trzeba byłoby mieć pusto w głowie, żeby nie komentować tamtego czasu pełnego napięć – mówi Paweł Kowalewski, malarz, członek Gruppy, najsłynniejszej grupy artystycznej drugiej połowy XX w., dzisiaj również profesor ASP, kolekcjoner i biznesmen. – Z tamtego okresu, który już się nie powtórzy, pochodzą nasze najdroższe obrazy. Złota można wykopać jeszcze wiele ton, a tych obrazów już nikt nie domaluje, nawet my nie domalujemy.

Dzisiaj za obrazy członków Gruppy płaci się powyżej 100 tys. zł. Często pojawiają się na rynku wtórnym, na którym osiągają wysokie ceny. Wciąż jednak sztuka lat 80. nie jest tak droga jak dzieła artystów starszych – z lat 50. i 60., a nawet 70.

– Najczęściej są to prace, które ktoś od nas dostał, bo kiedyś nie było mody na inwestowanie w sztukę. Często opowiadam taką anegdotę: ktoś, kto kupiłby wtedy od nas dwa obrazy, zapłaciłby za nie może 5 tys. dolarów. W tym samym czasie mercedes kosztował ok. 20 tys. dolarów. Dzisiaj ten mercedes byłby złomem i trzeba byłoby dopłacić za jego zutylizowanie, a za nasze obrazy można kupić mieszkanie. To pokazuje, że inwestowanie w sztukę ma sens – śmieje się artysta.

Nie ma on wątpliwości, że sztuka ta ma jeszcze duży potencjał wzrostu.

– Jesteśmy dużym krajem, mamy swój świat, swoją historię i dokumentem tej historii jest sztuka, która będzie drożała. Dzisiaj nie stawia się już pytania, czy ceny będą rosły, tylko o ile wzrosną – mówi Paweł Kowalewski.

Prace artystów Gruppy, którą tworzyli również: Ryszard Grzyb, Jarosław Modzelewski, Włodzimierz Pawlak, Marek Sobczyk i Ryszard Woźniak znajdują się w najważniejszych polskich muzeach i mają coraz więcej wielbicieli. Dotyczy to też innych twórców z lat 80.

– Polska sztuka powstająca w latach 80. była bardzo świeża i taka jest dzisiaj. To czyni z niej klasykę, a jednak przez rynek jest jeszcze niedoceniana. Uważam, że ma bardzo duży potencjał wzrostu – zapewnia Werner Jerke, niemiecki kolekcjoner i twórca pierwszego zagranicznego muzeum polskiej sztuki awangardowej w Recklinghausen (trwa tam właśnie wystawa prac Pawła Kowalewskiego).

Zdarzają się duże przebicia

Paweł Kowalewski jest czynnym artystą, ale także kolekcjonerem, którego cieszy, że sztuka ma nie tylko walory estetyczne, ale również finansowe. Zna ceny i wie, że niektóre prace z jego zbiorów – np. fotografia Mariny Abramović wisząca w jego biurze – przez półtora roku od zakupu podrożały dwukrotnie. – Kiedy zacząłem zarabiać nie tylko na malarstwie, zacząłem kupować prace swoich kolegów. Na rysunkach Zbyszka Libery dzisiaj jest przebicie jeden do tysiąca. To informacja dla tych, którzy nie wierzą w sens inwestycji w sztukę – podkreśla Paweł Kowalewski. – Najlepiej opisuje to Gerhard Richter, który znajduje się na liście 700 najbogatszych Niemców. Na swojej stronie internetowej pokazuje, po ile jego obrazy były kupowane np. na aukcjach. Niektóre już wtedy wydawały się bardzo drogie, bo kosztowały po 100 tys. euro. Ale potem wracały na rynek już po 2 mln euro.

W 2013 r. obraz Gerharda Richtera „Abstraktes Bild (809-4)” (1994) sprzedano za 147,1 mln euro. W Polsce podobnie rosły ceny prac Wojciecha Fangora czy Jerzego Nowosielskiego, choć skala jest inna.

– To logiczne. Więcej prac nie namalują, a rosnąca klasa średnia chce je mieć. Moda na posiadanie sztuki, inwestowanie w nią, umacnia się. Jest to jedna z pewniejszych inwestycji – dodaje Paweł Kowalewski.

Przyznaje jednak, że więcej osób inwestuje w sztukę tańszą, najmłodszą i to metodą nazywaną przez niego grą w totolotka. – Polega to na kupowaniu wielu prac po niskich cenach i oczekiwaniu, że trafi się na artystę, który zostanie doceniony. W ten sposób można jednak przeinwestować, bo z artystami jest tak jak z wyścigami konnymi. Koń może dobrze wyglądać, ale przegrać wyścig. W sztuce nie ma nic pewnego – podkreśla.

Chybił trafił to nie inwestycja

Paweł Kowalewski radzi kupować prace artystów, którzy dopiero zaczynają drożeć i nie ograniczać się do jednej z nich.

– Ktoś kto kolekcjonuje sztukę, musi kupić co najmniej dwa obrazy, ponieważ istnieje ryzyko – niebrane pod uwagę przez ludzi, którzy dopiero zaczynają interesować się sztuką – że człowiek zakocha się w obrazie, a wtedy będzie mu żal sprzedać. A jeżeli będzie miał dwa obrazy, to istnieje prawdopodobieństwo, że jeden z nich będzie kochał bardziej, a drugi mniej. Wtedy będzie mógł się go pozbyć i dokupić prace kolejnych artystów – tłumaczy Paweł Kowalewski.

Tak robią prawdziwi kolekcjonerzy. Kiedy ceny rosną, mogą reinwestować, pozostając jednocześnie w towarzystwie najbardziej lubianych obrazów.

– Dzieło sztuki jest fenomenem. Nam się wydaje, że posiadamy obrazy, ale one będą żyły dłużej niż my, więc to one nas posiadają, patrzą na nas, towarzyszą naszemu życiu. Dają nam poczucie estetyki, ale i pewność wzrostu ceny – mówi Paweł Kowalewski.

Początkującym kolekcjonerom radzi jednak brać pod uwagę nie tylko własne emocje, które są konieczne, ale i zdanie specjalistów. Ci pokażą, co jest wartościowe, a co bezwartościowe, bo dla niewprawnego oka – zwłaszcza w sztuce nowoczesnej – jest to trudne do stwierdzenia.

– Dlatego przestrzegam przed łatwym inwestowaniem, totolotkiem, o którym wspomniałem. Niektórym się wydaje, że młodzi, początkujący artyści zaraz zrobią kariery, ale statystyka jest nieubłagana i bolesna. W totolotku to się nazywa: chybił trafił. Może się uda, może trafię szóstkę, a może trafię na artystę, który zostanie doceniony – tłumaczy Paweł Kowalewski.

Sztukę najlepiej kupować na poważnych aukcjach i w galeriach z pewną historią, takich, które nie znikają z rynku.

– Trzeba sprawdzić, czy artyści zostali już zweryfikowani przez rynek, zajrzeć do literatury, która powstaje wokół nich. Wtedy można mieć pewność, że inwestuje się w dobre dzieło sztuki. Dzisiaj jest łatwiej o podróbki – tak nazywam prace powielane. Artyści zrzynają z siebie – jak jeden odnosi sukces, to drugi zaczyna malować podobnie. Tak było zawsze. Picasso też ściągał z Braque’a i wyszło im to na dobre. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że podobnie malujących jak Braque i Picasso jest multum. Jeżeli dzisiaj położymy te prace obok siebie, to nawet wprawnemu oku trudno ocenić, która praca jest Brague’a, a która ani Braque’a, ani Picassa, tylko zupełnie nieznanego artysty – mówi Paweł Kowalewski.

Uczula też, żeby zwracać uwagę na podpis.

– Zdarzają się tzw. certyfikaty. To bzdura, podpis musi być na dziele. Na kartce można napisać wszystko. Ludzie często padają ofiarą nieprecyzyjnej wiedzy o sztuce. Dzisiaj wiele rzeczy jest powtarzalnych. Na przykład prace Stanisława Dróżdża można powtórzyć. Kostki do gry nie są opatentowane, można je zamówić w Chinach, poprawiać i sprzedawać mówiąc, że to Dróżdż. A to będzie tylko wyglądało jak Dróżdż – przekonuje artysta.

Pewne nazwiska

Na pytanie: jakich artystów z lat 80. kupowałby nie jako artysta, ale kolekcjoner, Paweł Kowalewski odpowiada ze śmiechem, że oczywiście siebie i kolegów z Gruppy.

– A tak na poważnie, na pewno Zbyszka Liberę, a jeżeli kogoś stać – Mirka Bałkę. Jest jeszcze dużo rzeczy, które można znaleźć, Łodzi Kaliskiej, Koła Klipsa. To był czas grup artystycznych. Mało artystów pracowało samotnie. Skupiałbym się wokół tego klucza. Lubię też konceptualny ogon – Warpechowskiego i Robakowskiego. To jest inny rodzaj sztuki, bo kupuje się dokumentację, ale to pewna inwestycja – twierdzi Paweł Kowalewski.

Sam kolekcjonuje również prace starszych twórców, np. swojego nauczyciela Stefana Gierowskiego, którego uważa za geniusza nie tylko pędzla.

– Na pewno warto kupować jego prace, również akwarele i rysunki w zależności od tego, kogo na co stać, bo obrazy już dawno przekroczyły barierę 200 tys. zł i rzadko można znaleźć coś tańszego. Uwielbiam też Jacka Sempolińskiego. Był nie tylko wielkim artystą, ale także erudytą i wciąż nie jest należycie doceniany. Warto szukać artystów, którzy byli w miarę płodni, ale nie zajmowali się łatwą sztuką, więc nie sprzedawali prac na pniu. Dziś mogą być dobrą inwestycją – radzi Paweł Kowalewski.

Zachęca też do kupowania prac na papierze i grafik, które nie są tak drogie jak obrazy, ale są sygnowane i mają wartość. Nie ma na nie mody, ale jak przyjdzie, ceny wzrosną.

Sztuka lat 80. była mocnym, bezkompromisowym komentarzem do tamtych czasów. Dzisiaj wciąż budzi emocje i nie traci na aktualności.

– Trzeba byłoby mieć pusto w głowie, żeby nie komentować tamtego czasu pełnego napięć – mówi Paweł Kowalewski, malarz, członek Gruppy, najsłynniejszej grupy artystycznej drugiej połowy XX w., dzisiaj również profesor ASP, kolekcjoner i biznesmen. – Z tamtego okresu, który już się nie powtórzy, pochodzą nasze najdroższe obrazy. Złota można wykopać jeszcze wiele ton, a tych obrazów już nikt nie domaluje, nawet my nie domalujemy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Sztuka
Zdrożeją obrazy malarzy kolorystów
Sztuka
Tanio kupowali zaginione dzieła i odsprzedawali je za miliony
Sztuka
Tanie wybitne obrazy jako fundusz emerytalny. W co zainwestować
Sztuka
Nikifor na wystawie. Prace niespotykane na rynku
Sztuka
Sztuka komiksu na inwestycję i do zbioru