O tym, że banki planujące wypłacić dywidendę powinny spełniać odpowiednie kryteria zarówno na koniec 2019 r., jak i w dniu podjęcia decyzji walnego zgromadzenia, było wiadomo już na początku marca. Zarówno dla banków, jak i dla akcjonariuszy zaskoczeniem było natomiast pismo z 26 marca, w którym Komisja wprost napisała, że w związku z ogłoszoną epidemią oraz możliwymi jej negatywnymi konsekwencjami gospodarczymi i spodziewanym wpływem na sektor bankowy oczekuje, że banki i zakłady ubezpieczeń zatrzymają całość zysku wypracowanego w poprzednich latach.
Bankowa niepewność
Na apel KNF pierwszy zareagował mBank, który ma za sobą niezwykle udany rok. Nie tylko wypracował w 2019 roku prawie miliard złotych zysku netto, ale w celach finansowych na lata 2020–2023 uwzględnił wypłatę 50 proc. zysku netto w formie dywidendy. Nadzieje inwestorów były więc duże, a późniejsze rozczarowanie jeszcze większe.
Czytaj także: Giełdowe spółki, które nie dały się koronawirusowi
Najpierw, po zaleceniu przez Komisję zwiększenia funduszy własnych mBanku poprzez zatrzymanie co najmniej 95 proc. zysku, musiał zmniejszyć ewentualną kwotę dywidendy do 48,7 mln zł, co dawało na akcję 1,15 zł, a pod koniec marca i zaleceniu zatrzymania zysków w spółce, w ogóle zrezygnował z zasilenia portfeli akcjonariuszy.