Rz: Czy jest jedna obowiązująca definicja – kolekcji sztuki? Jak rozróżnić małą od dużej? Czy pod uwagę brana jest przede wszystkim ilość obiektów?
Magdalena Mielnicka: Projekt „Małe Wielkie Kolekcje” odnosi się nie do ilości dzieł w kolekcji, ale raczej do znaczenia poszczególnych jej elementów, jak i do samego właściciela, jego osobistej drogi i motywów założenia kolekcji sztuki. Na pewno należy rozumieć kolekcję sztuki jako spójną unikatową grupę, jednak już kilka wyjątkowych dzieł może razem tworzyć niezwykłą historię, stanowić kolekcję w pełnym znaczeniu tego słowa. Projekt „Małe Wielkie Kolekcje” rozpoczęliśmy od prezentacji zbiorów ludzi zajmujących się sztuką zawodowo, ekspertów, aby w kolejnych etapach móc obserwować dorobek prywatnych kolekcjonerów, m.in. kolekcję malarstwa holenderskiego XVIII i XIX w. Wojciecha Najwera, zaskakującą kolekcję majolik Wojciecha Kowalskiego czy właśnie odkrywaną zachwycającą w narracji i naznaczoną osobowością właściciela kolekcję sztuki XX w. (od Wojtkiewicza do Wróblewskiego) Jerzego Stelmacha – to pierwsze z listy nazwisk ludzi, którzy swoją pasją i konsekwencją wprawiają w zdumienie.
Pokazywana już Kolekcja Hermansdorferów czy przygotowywana na majową wystawę Kolekcja Bożeny Kowalskiej to historie tych, którzy znajdując nową myśl, ideę w dziele, docierają do artysty, aby go profesjonalnie wesprzeć w jego poszukiwaniach, a artyści z uznaniem przekazują najlepsze elementy kolejnych etapów twórczości w postaci, opatrzonych zwykle komentarzem czy dedykacją, dzieł, zapisków, szkiców, pamiątek. Zwykle rodzą się wtedy bliskie relacje, przyjaźnie wieloletnie, swoista wymiana umiejętności. Dla artysty, który „wierzy i wątpi”, pokazuje nam swoje emocje i nie wie do końca, dlaczego i dla kogo to robi, znalezienie kontekstu czy potwierdzenie słuszności jego drogi przez eksperta jest ukojeniem. W pewnym sensie twórca jest najprawdziwszym kolekcjonerem prototypem – bo wszystko, co tworzy, jest oparte wyłącznie na autorskiej interpretacji tego, co jeszcze powszechnie nieuświadomione. Artyści posługują się sztuką, dziełem, jako językiem komunikacji ze światem. Historycy sztuki ten język tłumaczą, a kolekcjonerzy zbierają w formę osobistej na wskroś biblioteki.
Jak narodził się pomysł prezentowania prywatnych kolekcji w komercyjnej galerii? Czy te prace są na sprzedaż?
Kolekcjoner jest zainteresowany światem i jednocześnie lubi siebie, lubi ze sobą rozmawiać. Znajduję niesamowitą przyjemność – i w zasadzie jest to jeden z najciekawszych efektów posiadania galerii sztuki – w poznawaniu i przebywaniu z ludźmi, którzy odkryli sztukę jako sposób na przyglądanie się sobie. To potwierdzenie sensu sztuki. Prezentacja więc prywatnej kolekcji w galerii jest widocznym, zachęcającym śladem dla innych, a dla samego kolekcjonera etapem podsumowania, nagrodą, zebraniem całości w katalog, z krytyczną opinią ekspertów, doświadczeniem bycia gościem i bohaterem jednocześnie. Opiekunem merytorycznym projektu jest profesor historii sztuki Waldemar Okoń, którego ogromna wiedza i doświadczenie jest wsparciem i potwierdzeniem wagi pomysłu, usankcjonowaniem wydarzenia w profesjonalnym otoczeniu galerii, z fachowym komentarzem. Jeśli chodzi o sprzedaż, to z tym jest najtrudniej. Kolekcjoner często traktuje kolekcję jak rodzinę i nie chce rozstawać się z dziełami. Jest jednak niezaspokojona ciekawość tworzenia nowych konfiguracji i wymiany, więc i pojawia się możliwość sprzedaży.